poniedziałek, 30 marca 2020

Bez litości

Dwa dni temu patrzę w lustro nastoletniej córki: ale ty masz brzydką matkę. Ona na to dłonią pokazuje siebie: no a skąd to się wzięło? 😁

środa, 25 marca 2020

Spokojnie jak na wojnie.

Jest pięknie... kuźwa... uroczo... kuźwa...

Rano byłam w robocie (to jeden z dwóch wyjątkowych dni, bo robię sobie makijaż), i zakomunikowałam, ze nie pojawię się więcej aż nie odwołają epidemii (w zamyśle: puder mi się skończył, a bez niego nie przyjdę do ludzi, których szanuję).
W sumie uzgodniłam z szefem, że będę przychodziła raz w tygodniu... po zmroku.
No prawie... Po 18-tej.
Pasi.

A później robota w ogrodzie. Słonko pięknie świeci, nawet nie wieje aż tak mocno, no i będzie z 12 na plusie.
W skrócie: zaliczenie coroczne kuźwicy, bo stary skosił każdy tulipan w ogrodzie, który sadziłam pieczołowicie jesienią, a było tego z  5 stanowisk, no i odhaczenie faktu, ze jak co roku sarny wpieprzyły wszystkie bratki posadzone parę dni temu. Mniodzio....

A żeby tak kuźwa raz się pomyliły i liście wpieprzyły co to ich w nadmiarze!
Ale nie! Bratki lepiej rzucają się w oczy! Jak one to wyniuchały z kilometra?! Wiem, że z kilometra, bo widzę je ciągle przez okno z kuchni!

Mam nadzieję, że w biodra im pójdą.


Nagrabiłam się tych cholernych liści, nalatałam z wiaderkiem, a teraz czuję te pięć dych na karku.

Mam wyzwanie przed sobą. Muszę wstać do kibela.
Niech mnie ktoś poskłada...






sobota, 21 marca 2020

Parę dni zamknięcia z rodziną....


i niektórzy rodzice myślą o oknie życia dla swoich pociech.

A starego da się upchnąć?....





Jak są nudy w krzakach....

Mój stary znalazł mi wczoraj robotę. 🥴 Francuzi płacą 4 tys euro za bycie królikiem doświadczalnym w związku z koronowirusem.. Stwierdził że jak zgłoszę się 4x to na samochód zarobię. 😬 
Waham się jeszcze....🤔
Nad kolorem..... 🤔 



piątek, 20 marca 2020

Okazuje się, ....

iż ja nie taka znów niedołęga jestem. Może nierówno pod daszkiem, ale jeszcze sprawna fizycznie.
W robocie zostawiłam auto na przegląd, myśląc naiwnie, że je skończą do końca mojej pracy, a niestety musiałabym czekać jeszcze 1,5 godziny. Mojego zakontraktowanego odmówiłam, że spoko, wrócę sama, ogarnę temat. I kupa.
Tak sobie pomyślałam (przyznam, że nie długo), ze półtorej godziny siedzieć bezczynnie to kicha.
A co tam! Przejdę te 5 km z buta! Taka mocarna jestem!
W połowie drogi stwierdziłam, iż z cieńszym płaszczykiem, bez czapki, w stepie szerokim, nie jest komfortowo, kiedy wiater piździ na wszystkie strony. Ze mnie nie zawiało to cud!
A później bym na wirusa zganiała.

Ale zajumałam baźki z nieużytku. Triumfalnie zaprezentowałam w domu swoja zdobycz i ...
Stary poinformował mnie, że to pod ochroną.
Serio?...
To dlatego facet mijający mnie na rowerze przyspieszył? Ciekawe w jakim celu?...
Zakapował mnie?



Doszłam w godzinę i 10 minut. Wstawiłam baźki do wody, zrobiłam siku, uzupełniłam to herbatka, i wróciłam ze starym po drugie autko.

Taka mocarna jestem.... 
Mam katar.

niedziela, 8 marca 2020

Jest 8 marca i zaczynam się zastanawiac: czy ja już świętuję czy jeszcze nie?

Dzień Kobiet. Podobno. W internecie widziałam. W domu ciszaaaa.....

Nie lubię jak mi spamują obojętne w zasadzie osoby, gifami żigolaków z kwiatkami w 4 literach, bo mnie takie mięśniaki nigdy nie rajcowały, a życzenia wysyłane hurtem są po prostu mało wiarygodne. To nie znaczy, iż w ogóle faceci mi się nie podobają, albo preferuję w zaniedbanych chuderlakach lub pasibrzuchach. Nie lubię plastiku i udowadniania, że mnie to kręci lub bawi.

W sumie przez te 50 lat.... jak się tak zastanowię... to nigdy nie czułam się kobieca dla innych. Byłam zawalidrogą z permanentnym napięciem przedmiesiączkowym, infantylnym stworzeniem, które musi udowadniać, że nie jest głupsze od faceta, że jest silniejsza i sobie sama poradzi z wywierceniem dziury w ścianie, wymianie kolanka pod zlewem i skręceniem mebli. No i nie dam się zabić o drugiej w nocy wracając z pracy, bo mając na sobie buty na wyższym obcasie, spódnicę, i szminkę na ustach, sama się o to proszę.
I o co ta burza!!! W sumie powinno mi nie zależeć na gratulacjach i ewentualnym małym upominku z okazji: urodzin (o imieninach zapomnij!), gwiazdki, walentynek (fuj!) i oczywiście Dnia Kobiet. To takie małostkowe, takie picowate, infantylne, płytkie i ... wstaw dowolnie.
Lepiej udawac, ze jest sie prawie facetem, być uważanym przez nich jako głupkowaty koleś z podwórka, który próbuje się im przypodobać przy okazji plącząc się pod nogami.
Hymmm... czy od tego rosną jajka kobitom?...

Oczywiście zdarzało się, że byłam obiektem pożądania, ale chyba to raczej zjawisko biologiczne niż socjologiczne. 

W sumie czy to nie jest żałosne, że kobiety w Dniu Kobiet składają sobie same życzenia? Czy to są te już obdarowane co z litości nad tymi co nie zostały z dobroci serca zrobią 20 razy "kopiuj / wklej"? A może to te, którym żaden mężczyzną nie złożył życzeń i teraz twierdzą, ze w zasadzie to święto jest dla każdej z nich, wiec facetów mają w każdym zakresie w nosie?...
Czy święto Dzień Kobiet jest pokazaniem wyższości jednej płci nad drugą, czyli kobiety nad mężczyzną? A może poniżeniem kobiet, bo daje się im symbolicznie ten jeden dzień w roku, a na drugi dzień są znów po drugiej strony barykady?

Hymmm...... zastanawiające. A może tylko małostkowe? Czy zastanawianie się nad tym jest głupkowate? Babie się po przewracało w głowie i żale wywala? Eeee....chyba nie ja jedna mam takie spostrzeżenia, co? I pewnie głębsze. :)

Niewątpliwie na następny dzień człowiek, czytaj kobieta, może mieć kaca moralnego wracając do realu, bo nadymała się 8 marca, a 9-go już idzie na kompromisy, żeby ją feministką nie nazwać. 

Czy mi szkoda, ze badylka nie dostałam? 
Nie wiem!  A skąd ja mam wiedzieć, nazwać to coś jak nie znam! 
To jak by człowiekowi przed dwoma tysiącami lat kazać opisać rakietę kosmiczną. 

Ki diabeł?...

sobota, 7 marca 2020

Pomaganie asertywne i ofiarne - trzeba to rozkminić.

Tak sobie dumałam i myślałam, że w cholerę jasna ciągle kogoś krytykuje, zarzucam, że są niezaradnymi pierdołami, pasożytami dla innych i roszczeniowymi. Zdaje sobie sprawę, że jestem wredna ich zdaniem i najgorzej, że się tym nie przejmuje, ale zgadzam. Widzicie sprzeczność w rozumowaniu i działaniu? Ja tez, jednak to nie jest takie oczywiste, ze koliduje ze sobą.

Właśnie teraz osiągnęłam apogeum, a może i doszłam o co chodzi.

Są dwie tego przyczyny. Jedna to , ze zajmuje się pewną działalnością, która niejako pomaga w jakiś sposób ludziom. Jest to symbolicznie odpłatne, jednak widząc, że niektórzy są w trudnej sytuacji, pomagałam indywidualnie za darmo. Niestety po jakiś dwóch latach takiego działania nastąpiło przeważenie pomocy darmowej nad ta płatną. Na samych zyskach aż tak mi nie zależy, ale znowu bycie na każdą zachciankę w ramach gratisów to już przesada. Niestety ludzie nie maja wyczucia i obarczają mnie swoimi problemami bez końca 24 godziny na dobę. Często też jest tak, że po za usługą próbują wciągać mnie w dyskusje, a w efekcie powoduje to pewien mój dyskomfort, bo czas i energia leci, no i psychicznie w końcu się wysiada.

Druga sprawa to sfera prywatna. Otóż mam koleżankę, od kilkunastu lat, której chętnie pomagałam, ale za to w druga stronę jakoś nie bardzo to szlo. Ona u mnie w domu gości średnio raz, dwa na tydzień, po 2,5 godziny, albo więcej. Przejmuje pilot od telewizora (ja w ogóle nie oglądam acz abonament płace), ja robię nam kolacje, czasem jakiego drinka, no i coś słodkiego na stole musi być. Ja u niej jestem raz w roku na urodzinach. Moje urodziny na ogół przestawiamy tak jak jej pasuje, czyli musi oblecieć wszystkie imprezy okolicznych sąsiadów, niby znajomych, a ja odkładam czasem na 2 tyg.. I nie przesadzam: ona takie urodziny, rocznice ma czasem 3 razy w tygodniu, a raz to już na pewno. Wiem, ze to dziwnie brzmi, ale ona i jej mąż mają taki styl i wsadzają 4 litery wszędzie gdzie się da. Byle się najeść do oporu i napić. Po każdej takiej okazji słyszę: "Ale się nażarłam, myślałam, że pęknę. Spać w nocy nie mogłam."

Nie, nie zazdroszczę jej, bo tam nie ma tego czego ja bym w domu nie miała. :D
Tam po prostu jest darmo.

Naprawianie jakiś ubrań, przechowywanie nocowanie dzieciaków, bo ona ma imprezę też jest często. Jak gdzieś pojedziemy na zakupy moim samochodem i trzeba płacić za parking to nigdy się nie zapyta czy dopłacić (kwoty w złotówkach 10-35 zł), choć honorowo za Chiny Ludowe bym od niej grosza nie wzięła. Tyle, że ona odwróci się na piecie i sobie płać. Jednak nie omieszka mnie wysłać do pewnej znanej mi osoby po duży rabat dla siebie.
Do tego wszystkiego dochodzi to, że często wykorzystuje mnie jako komunikacje, gdy trzeba odwieźć dzieci na sport (obie mamy córki w tym samym wieku). Przez 13 lat znajomości trzy razy jechałam jej autem jako pasażer. Ona dwa razy w tygodniu przesiada się do mojego auta i odwozimy młode na treningi. Ostatnimi czasy miarka się przebrała. Odbierałam późno w nocy swoja córkę z miasta, bo przyjechała z zawodów, i umówiłyśmy się , że zadzwoni do mnie jak będzie dojeżdżać. Jej córka była z nią razem. Gdy przyjechałam obie wpakowały się do mojego samochodu, w sumie bez słowa. Na pytanie czy ta druga dzwoniła do matki odparła, że nie. I to nie był już pierwszy raz, bo nie cały miesiąc temu ta sama akcja była po basenie. I teraz nie widmo co ja mam zrobić. Zostawić gówniarę sama w nocy na obrzeżach miasta, czy zabrać.
W końcu zabrałam ja i odwiozłam do domu, czyli do mnie jest 8 km, a do nich jeszcze 6 km.
I teraz co ja mam sobie o tym pomyśleć? Czy jestem po prostu frajerem?
Napisałam koleżance co o tym sadzę, że sobie w kulki lecą, bo nie pierwszy raz stawiają mnie przed faktem dokonanym. To się oburzyła, że przecież nie muszę jej zabierać. To znaczy, że miałam ja wyrzucić z auta???
Jesienią jej córka dorwała jakaś koleżankę, której też zachciało się chodzić na treningi. Wiadomo było, że nic z tego nie będzie (powód był inny istotny, nie będę się rozwodzić), ale wyszło tak, że to ja musiałam dwa razy w tygodniu zajeżdżać jeszcze po koleżankę i później ja odwozić. Jak się zbuntowałam to koleżanki córka była obrażona i jeszcze mi napyskowała. Matka oczywiście nic się nie odzywała, bo nie jej samochód.

No i pękłam w końcu, bo mi się tego nazbierało, a nie potrafiłam zdefiniować, tylko syczeć na około. Nie jest mi z tym dobrze, ale też to jest odruch samoobronny.

Zaczęłam grzebać po necie i doczytałam u mądrych ludzi, że pomaganie dzieli się na asertywne (pomagam kiedy ode nie to wychodzi, potrafię postawić granice) i ofiarne (kiedy pomaganiem próbuję za wszelka cenę zaskarbić sobie przychylność kogoś, podnieść swoja wartość, lub robię to charytatywnie nie bacząc czy ta osoba faktycznie tego potrzebuje).
Raczej jestem pyskatą, a co za tym idzie asertywną, ale tu niespodziewanie straciłam kontrole, i to w obu powyższych przypadkach.
Lubie od siebie dawać, nie potrzebuje nic w zamian, może i nawet nie bardzo umiem odbierać pomoc (oczywiście błąd), ale jak widać trzeba wcześniej mówić: STOP.

Czy pomagam ofiarnie? Hymmm.... raczej jest to wysyłanie sygnału, że kogoś lubię, akceptuje i szanuje. Tylko tu jest pies pogrzebany: można trafić na kogoś kto na tym korzysta na całej linii, a jak jesteś sama / sam w potrzebie to nie ma Ciebie. :/

Musze przyznać, że zauważałam te sygnały już lata temu, ale starałam się być taktowna i machałam ręka. Teraz albo mi hormony uderzyły do głowy ;P , albo doszłam do wniosku, iż też chce coś wymiernego, choćby niewymuszony szacunek klientów, koleżanki i jej dzieci.

Wniosek: jeńców nie biorę.

Łańcuszki szczęścia, które mi pasują.

Byłam z moim zakontraktowanym w restauracji, właściwie takiej śniadaniowni. 
Mojemu zachciało się iść do toalety, a tam przy drzwiach automat, który dopiero po wrzuceniu 50 centów otwiera drzwi. W sumie nie wiem czy to jest ok jeśli klienci spożywają na miejscu i każe im się za kibel płacić. Powinni jakieś darmowe żetony raczej wydawać przy kasie, jeśli nie chcą całej ulicy korzystajacej.To jakieś nowe zmiany, bo wcześniej tego tam nie było. Szukamy drobnych, a wyprzedza nas wcześniej jedna dama, która otwierając drzwi machnęła na nas konspiracyjnie by mąż wszedł z nią.
Po jakimś czasie jak już skończyliśmy jeść stwierdziłam, ze lepiej będzie jak ja tez skorzystam z wuceta. Z wynalezionymi drobniakami szoruje do automatu, otwieram drzwi , a za mną dwie kobiety chcą tez automat obsłużyć.. Ukradkiem skinęłam na nie i weszły ze mną.

Na parkingu trzeba było zapłacić w parkometrze. W kieszeni wygrzebałam 1 euro, wkładam kwit w maszynę, a tam wyskakuje 1,50 euro. Zniechęcona tym, ze muszę wygrzebywać portfel z torby pomyślałam sobie: może ktoś reszty nie odebrał. Zerkam w maszynę, a tam sobie 50 centów leży.

Takie łańcuszki szczęścia to ja lubię.