środa, 26 lutego 2020

No to się Słoneczko zemściło dzisiaj.

Od rańca poszłam do roboty i tam w dwie godziny zapitalania zrobiłam 3,5 km (z obciążeniem wykonywanych ruchów powinno liczyć się podwójnie). Zanim dotarłam do domu z zakupami to było już ponad 4 km.
A dlaczego czepiam się słoneczka? Bo wracałam z pracy z migrena i tak sobie pomyślałam, ze chyba jakiś śnieg się szykuje, bo to nie normalne, żeby mnie tak łeb napitalał, a i jakoś nieprzyjemnie chłodem wiało bardziej niż wczoraj.
Po dwunastej zrobiło się ciemno totalnie i zaczęła się wichura z zamarzniętym śniegu-gradem i do tego burza.
Przynajmniej migrena minęła. Tego dnia dwa razy była taka akcja.
Musze przyznać, ze kiedy ległam na godzinkę, aby odpocząć, bo trochę mięśnie bolały, to później nie mogłam kroku zrobić i się wyprostować. Normalnie osiemdziesięcioletnia babka.

Dzień zamykam 6 km, tj. 8 750 kroków. 

Jak na takie warunki nie jest źle.

wtorek, 25 lutego 2020

Dzisiaj chyba na głowę upadłam.

 Zawiozłam młoda przed ósmą, wróciłam na chałupę, nastawiałam zupę, zrobiłam i zaniosłam kawę staremu, oraz wywlokłam psa na spacer w szczere pole.
Godzina ósma rano, a ja na spacerze z psem!
Oczywiście suczyna po dwóch kilometrach stanęła dęba i nie chciała dalej. Nie było wyjścia i musiałam ja zawlec do domu, ale z powrotem zapieprzała ino kurz. Przebrałam się w nieco lżejsze ciuchy i znów na pole.

Efekt tego był taki:

Taaa! Daaa!

DZISIAJ ZROBIŁAM 9 800 KROKOW, CZYLI 7 KM!

A to wszystko dlatego, ze wpadłam na pomysł, żeby jednak przechytrzyć słoneczko i je złapać wtedy, gdy ono jest! Rano! Jeszcze rozespane, takie co ledwo wstało, wiec jeszcze nie kumate, iż ta gruba z metra cięta gdzieś się wybiera. Oczywiście około jedenastej załapało i tak się pogoda spierniczyła, ze zaczęło lać i wiać na potęgę.
No, ale wała! 💪 Ja w tym czasie rozprostowywałam kości na kanapie. 😜
Za późno Słoneczko! 😄

Niestety , gdy wieczorem szłam wystawić śmieci suczyna absolutnie nie chciała ze mną wyjść, bo straciła zaufanie i pokazała mi co ma pod ogonem. 😼 Ze mną nie wyjdzie jeszcze długo. 😂

Wniosek: spaceruje sama.

P.S.
A poniżej dowód, że na prawdę nie zmyślam, iż okolica jest do dupy. 







poniedziałek, 24 lutego 2020

Dalej leje...

wieje i ciemno. Mam już dość tej pory roku. Aby do kwietnia.
Zaplanowałam nowa  trasę spacerów. Żadna rewelacja, ale z 6 km jest. Z tym, ze jutro pogoda jeszcze gorsza.
Makabra....

niedziela, 23 lutego 2020

Miałam nie przeklinać....

 bo nieuzasadnione przekleństwo jako interpunkcja mnie brzydzi. 
A jak sama sobą się brzydzę to jest to usprawiedliwione?...
Jutro poniedziałek i znów kołowrotek. Chciałam zrobić sobie dłuższy spacer z psem, ale istnieje duże ryzyko, ze coś pieprznie na mnie. Drzewo jakieś, przyczepa TiR-a...

Chyba to się nie uda. Zapieprzanie na orbitreku jak chomik tez mi się nie uśmiecha. Nie wiem co robić z sobą.

Ewentualnie mogę się nad sobą poznęcać.


Chce do słońca. 


 Znalezione obrazy dla zapytania: slonce

Łeb mnie napierdala od płaczu.

Jestem gruba. Nie ma co się oszukiwać. Mam nadwagę i jedyny mięsień jaki jest sprawny to ten od żuchwy co miele co chwila. Przynajmniej mi się tak zdaje.

Jeśli ktoś jest gruby i nie może schudnąć to znaczy, ze jest głupi? Ja zaczynam w to wierzyć.
Nie potrafię zmobilizować się do walki o swój wygląd i zdrowie. I tak mnie nikt nie widzi, nikt sobie nie zawraca głowy tym czy jestem gruba, łysa, stara, zrzędliwa, pokraczna, z metra cięta, nieubrana czy tez głupia. Kogo to obchodzi??? Właściwie ludzie nie wiedza, że istnieje. No chyba, że na bramce w sklepie, kiedy sprzedawczyni magnesu przy gaciach nie usunie. Wtedy zapierdalają w moim kierunku przynajmniej dwie z nich, plus bonus uwagi paru gapiów.
Normalnie dupę mi urywa z zachwytu....
Do 32 lat ważyłam 47 kg, później ciąża i pięćdziesiąt cztery. teraz 65 kg, czyli można się zapierdolić w depresje samym wspomnieniem.

Moje żywienie wygląda tak, że nakupie zdrowej żywności, nagotuje zupek nieodchudzających, warzyw nakroję na przegryzkę, twarożków nazbieram, ananasów co to niby odchudzają, płatków owsianych, a później po dwóch dniach diety opierdalam to wszystko za jednym zamachem. Bo mam blisko do lodówki, bo mi się nudzi, bo 
KURWICY DOSTAJE KIEDY KAZDY OBIAD MUSZE GOTOWAC W TRZECH WERSJACH. BO KAZDA MENDA CZEGOS NIE LUBI!
Jak nie nazwać rodziny mendami, kiedy za każdym razem jest wybrzydzanie jednej ze stron. Mnie nikt się nie pyta czy mi smakuje, czy jest dla mnie zdrowe i KURWA ILE CZASU MNIE KOSZTOWALO ZROBIENIE ZAKUPOW, WYLADOWANIE TEGO GOWNA Z SAMAOCHODU I W KONCU UGOTOWANIE, POSPRZATANIE!


NIENAWIDZE GOTOWANIA!!! 
RZYGAC MI SIE CHCE NA TE DURNE PROGRAMY O GOTOWANIU, CELEBRACJI JEDZENIA I TYCH PIERDOLONYCH OCHACH I ACHACH WYCHUDZONYCH CELEBRYTEK!

GDYBY KUZWA GOTOWALY CO DZIEN I ZMAGALY SIE Z TYM CO ZAPLANOWAC TO BY TEZ PUSCILY PAWIA!

Dupy nie ruszę na zewnątrz, bo się kurwa nie da! Robię za taksówkę siedem dni w tygodniu od rana do wieczora, a wieczorem ciemno na zewnątrz i żywej duszy!Dzisiaj pada i wieje 65km/h i tak się kurwa trzyma od dwóch tygodni... od 45 do 80 km/h....

Jestem zła! Jestem wkurwiona! Czuje, że mimo pięćdziesięciu lat nie panuje nad sobą, swoim życiem. Zamroziłam się... Przez siedemnaście lat nie chciałam czuć, myśleć, roztkliwiać się nad sobą. Myślałam, że pewnego dnia ot sobie umrę i skończy się to. Jakoś mi się to wynagrodzi. I dupa. Żyję, wegetuje i nie potrafię umrzeć.

Schudnąć? Po co? Czy to nie wszystko jedno ile będę ważyć w trumnie? Teraz truchła nikt nie nosi tylko na wózku jedzie.

Wypierdalać wszyscy....

piątek, 21 lutego 2020

Chwilowa przerwa w zapitalaniu.

Od w pół do ósmej do dziesiątej zrobiłam ponad 3 km. Cinko, bo już dwunasta. Pewnie po chałupie coś tam doskrobie, ale dzisiejszy dzień znów poświęcony bardziej innym niż sobie. Robię za taksówkę do 21:30.

Moj drze mordę za ścianą, bo grzebie się w papierach, a ja zastanawiam się czy to na mnie, czy to tylko na materie, bo na ogol ma to w zwyczaju. Taka sielanka... Nie mam zamiaru tam leźć. Powiem więcej: mam to w dupie z pewnych powodów. On nic nie potrafi zrobic bez wkurzania sie, kazdy problem go przerasta, i choc da sobie z tym rade i te problemy sa zwyklymi czynnosciami codziennymi, to wszyscy na okolo musza wiedziec, ze on cos robi. Calymi diami, miesiacami nudzi sie, opiernicza, a jak ma cos zrobic, to juz jest horror.
Gadać się nie chce, a co dopiero uczestniczyć.


czwartek, 20 lutego 2020

Dzisiaj nie mam wyrzutów sumienia natury kulinarnej!

Dzisiaj później? Lepiej później niż jeszcze później. 😜

Dzionek był specyficzny dzień i nie było czasu na pisaninę, ani inną rzecz, która by była przyjemna.

Na tyle byłam zajęta, że mojemu ugotowałam obiad z.... puszki, ale miałam dobre alibi tego niechlujstwa kulinarnego.
No i on lubi od czasu do czasu pożreć gulaszową zupkę z konserwy, oczywiście z dodatkami, które nawiną się pod rękę. Oczywista po tym zabiegu to już to zupę nie przypomina, a raczej gulasz.

Idąc na łatwiznę podałam pod nos i se go poporzucam, bo mnie jak nigdy kręgosłup zaczął napierniczać (zwalczanie starości nie jest łatwe). Leżę na kanapie rozciągnięta jak deska, próbuje znaleźć odpowiednią pozycję by wyeliminować ten  ból, a ten po pół godzinie przychodzi do mnie z pretensjami i cały nieszczęśliwy, że mu dwie puszki tej zupy zaserwowałam do gara! Umrze z przejedzenia i to moja wina!

Kuźna, a kto mu kazał to wszystko wszamać?! Puszki nie były duże, raczej na jedna porcję, no ale te dodatki w formie kiełbasek, chleba i ketchupu (proszę bez pytań po co ketchup w zupie gulaszowej) to z pewnością zasadzka dla żarłoka.

W sumie po zastanowieniu stwierdziłam, iż gdybym chciała się dziada pozbyć, to wystarczy trzecia zupę dołożyć. Policja sama dojdzie, że samobójstwo popełnił.

Nie... nie porwę się na to. W okolicy rozniesie się fama jaką fatalną kucharką jestem, bo z puszek gotuję. 

Dzisiaj zrobiłam tylko... 2,5 km. 😒 Ja wiem, ze nie jeden pomyśli, ze to szczyt głupoty, lenistwa i żenady, ale słowo honoru taki mam tryb życia, z którym nie jestem szczęśliwa, bo uwielbiam spacery. Dzisiaj przesiedziałam w aucie dwie godziny, marznąc i martwiąc się o tego mojego. Stąd chyba ten ból kręgosłupa, choć fotel w aucie duży i wygodny.  

Może jeszcze coś mi się uda wydreptać.

.......

Reputacja podreperowana. Wydreptałam na orbitreku jeszcze 5 km.

środa, 19 lutego 2020

No staram się...


Od rana zrobiłam 4 km. W sumie żeby było ok to powinno być 10 km...  
Wicie ile to kalorii? Kuzna, aż 123. Normalnie klękajcie narody...  😕
Niestety taka aktywność mam tylko dwa razy w tygodniu, bo tylko tyle dni pracuje. Niby po chałupie jest biegania, ale na zewnątrz nie bardzo jest jak. Słowo honoru to prawda. Nie jest to przyjazne miejsce w brew pozorom. I jeszcze pogoda do kitu...
Jest jeszcze orbitrek w zasięgu ręki, ale to takie nudne. I ławeczka. Tez nudna.

Poleżę sobie troszkę... A co będę tak siedziała. 

Virginia


wtorek, 18 lutego 2020

Walczę o motywację... na jutro.

Wezmę się za siebie. Słowo honoru... Dzisiaj już nie będę ćwiczyć, bo za późno, ale już jutro od rana...
Dzisiaj dla siebie...  przewietrzę sypialnie, wezmę prysznic, nakremuje się od brwi do ogona, zaplanuje co na siebie rano włożyć by nie latać jak w amoku i nastawię tym razem budzik. Wczoraj coś się nie dogadaliśmy i zaspanko.  No i trzeba coś przed snem przeczytać, by morale wróciły, kręgosłup jakiś, pogląd na życie, filozoficzne nastawienie, nowe idee, i ... pozałata w mózgu dziury.

Musze co dzień robić coś dobrego dla siebie. I nie chodzi o pożarcie podwójnej porcji lodów, tylko o coś co wróci mnie do życia.

Na razie mnie nie widać, bo mam jakieś opory, ale może się przekonam. Ta pora roku jest tak depresyjna, ze nie mam mocy wfu!rczej  i na siłę byłaby nie komedia tylko dramat.
Najszybciej wkręcę się audio, ale tez muszę dorosnąć, nabrać przekonania i siły.
Z resztą... kto by chciał starą babę ogląda...

Tak się zastanawiam czy powinnam się pozbyć starych dziwactw na rzecz nowych.
Czy może dopracować te stare?... 😏

Virginia.

Urodzinowa kaczka x3.

Urodzinowa kolacja w chińskiej restauracji. Obżarstwo na całego, więc dobrze, ze parking był 30 m od stolika. Wytoczyłam się, władowałam do urządzenia mobilnego zwanego szumnie autem i ..... odpięłam guzik w spodniach.

Wiem, pójdę do piekła, bo złamałam któreś tam przykazanie. Trudno. Ale coś tam tez było "ze kochać jak siebie samego". No to kocham siebie i ten makaron z kaczorem i warzywami. I sadze, ze to miłość odwzajemniona....
Nie jestem pijana. Przynajmniej nie tak mocno.

Jeden półmisek na łeb. Wymiecione.
virginia

Starzenie się z godnością? A co to znaczy?!...


Pierdzielenie o Chopinie! 
 
Jak ktoś ma nie spierniczony owal twarzy to może się starzeć z godnością!
Te wszystkie celebrytki latające co tydzień do kosmetyczki, na prasowanie zmarszczek i ujędrnianie, niech się schowają z tymi dobrymi radami. 

Ja zakasuję rękawy i do roboty.


Nie mam zamiaru fałszować dowodu osobistego i prawa jazdy by datę urodzenia skorygować i w ogolę okłamywać kogokolwiek. Po prostu trzeba sobie wytyczyć granice do starzenia się w miarę rozsądnie, a nie spychać się na margines społeczeństwa, że niby qwa jestem gorszego sortu. Oczywiście, że to żaden wynalazek i eureka, bo wiele kobit po pięćdziesiątce tak grzmotło to wydarzenie znienacka jak piorun w bezchmurną pogodę, ale w końcu trzeba obrać jakiś kurs.
Podobno praca z podświadomością i nadświadomością działa cuda. Idąc tym tokiem rozumowania ustaliłam w cztery oczy sama ze sobą (liczę tę w lustrze), że od wczoraj mam trzydzieści piec lat.
No i?! 
Jakieś wąty?!
A w ryj ktoś chce?!
Czterdzieści to w zasadzie zawracanie głowy, bo nie ma większej różnicy miedzy pięćdziesiąt, a trzydzieści dwa, to przesada. Na aż tak głupią nie wyglądam. Chociaż jak miałam naście lat to zawsze chciałam mieć te trzydzieści dwa lata... Takie zboczenie małe, których mam jeszcze parę. Kobieta dojrzała, jeszcze młoda, pełna wigoru, tez przywilejów... No, ale głupia byłam. Lepiej mieć pięćdziesiąt, tzn. aktualne trzydzieści pięć.
Tak więc czekam aż mi skora na ryju wróci na miejsce, schudnę, urosnę, będę miała bujną czuprynę, smukłe paluszki, cycki zlokalizują swoje prawidłowe położenie jak pinezka na Google maps. Wiara czyni cuda!

Oczywiście trzeba temu pomoc. Będę afirmować, kopać siebie w tyłek do roboty i nim odkurzyć to dziadostwo :


Fakt, że ten złom ma jakiś defekt, bo stoi od paru lat dwa metry od mojej sofy, czyli mnie, i nic nie działa! Nie odczuwam, żeby coś mi ubyło, coś wyrzeźbiło, a zapotrzebowanie na te zmiany mam ogromne. Tak z lekka10 kilogramów w dol to by się przydało.

Stwierdzam z pełną świadomością, ze nie ma co się szczypać i trzeba zainwestować w kolagen tu i owdzie. Botoksom dziękuję bardzo, ale to co mi metryka ukradła trzeba odzyskać. Oczywiście wszystko z umiarem. Nie chcę być glonojadem lub pontonikiem. Jednak walka z grawitacją to podstawa i trzeba to dobrze przemyśleć i z rozsądkiem.
Cdn.

Virginia

poniedziałek, 17 lutego 2020

17 luty to Dzień Kota.

W sumie to nie dziwię się, że mam dzisiaj urodziny.

Trochę mi raźniej.


Nasz osobisty żbik zwany Kocioł vel Tytus.
Jak ja mu zazdraszczam luzu....

Virginia

Dorzynania ciąg dalszy.

O rany...

Jak ja czuje się staro. Jestem wrakiem człowieka. Wczoraj jeszcze byłam szczuplejsza, wyższa, mądrzejsza, a dzisiaj demencja, waga zwariowała i artretyzm czyha za rogiem...
Hymmm....
W sumie jak się pomyśli ile głupot nawyrabiałam w swoim życiorysie to demencja nie jest taka zła. Nadwaga to mocniejsze przywiązanie do matki Ziemi, a artretyzm... jest na "a"... Taka ładna literka...
Tylko szkoda, że już nie urosnę i nie zmądrzeję. To niestety równia pochyla.
Gości dzisiaj nie będzie, no bo właściwie od 17 lat nie ma. Nie jestem i nie byłam nigdy zwolenniczką tego by ze względu na moją osobę samolubnie odciągać ludzi od ich codziennych zajęć.
No dobra. Po prostu jestem leniwą krową i nie chce mi się dla nich sprzątać, piec, gotować i stawać na rzęsach w dniu moich urodzin, z przyklejonym uśmiechem na wykończonej twarzy.
Nie jestem też zwolenniczką trąbienia, że coś mi się w tym dniu należy, jakąś estymą, wyjątkowe traktowanie. Przecież to sztuczne, wymuszone i w zasadzie choćby chcieli to nie szczere. Nie łudźmy się: jeden dzień nie stanowi o faktycznym stosunku świata do mnie. I vice versa.
Dzisiaj w planie jest kolacja w gronie bardzo ścisłe rodzinnym. Czyli obeżremy się na noc w restauracji chińskiej.

W ogóle urodzinki rozpoczęły się wystrzałowo. Nie ma co narzekać na brak atrakcji. Pięć minut po dwunastej zaniepokoiło mnie zbyt głośny deszcz z pralni. Okazało się, ze jakiś skorodowany kran ibnął i woda lała się na full zalewając podlogę i piwnicę, w ktorej jest pompa.
Nie ma to jak lodowaty prysznic i trochę zapasów przy hydraulice. Polecam tuz przed zaśnięciem.

P.S.
Z dobrodziejstw starości zapomniałam dodać refluks.

virginia

niedziela, 16 lutego 2020

"Niespodziewany" koszmar.


Pogrążona w uzasadnionym smutku, informuje, ze za parę godzin stanie się to co nieuniknione.
Zawsze traktowałam owe wydarzenie cynicznie, z lekceważeniem uczuć innych, z machnięciem ręki, z obśmianiem "nie pierdziel, o co ten raban?!", że przecież nic się nie zmieni z dnia na dzień!".
A tu, żesz kurna, karma wraca...
Dzisiaj wybitnie jestem zawieszona oczekiwaniem nieuniknionego i w związku z powyższym obiad wyglądał tak:

Dla niedomyślnych: to czarne to ryba w panierce.

Było jeszcze parę wtop tego dnia, tygodnia, miesiąca, ale zakryjmy to mgłą milczenia, bo właściwie powinnam się cieszyć, że żyje. Powinnam?...
Za godzinę przyjdą mi gratulować (choć jak dobrze wyliczyć to o jedenaście godzin za wcześnie), tego co mnie gryzie od miesiąca z hakiem. Rodzina nie da ci o tym zapomnieć. Na rodzinie można zawsze polegać....
Już dwa tygodnie wczesniej otrzymałam szydercze ponaglenie:
No żesz qwa to kartka kondolencyjna!

Za wyprodukowanie takiego czegoś powinno się do pierdla wsadzać, ewentualnie na owym bezdusznym osobniku przeprowadzać eksperymenty przeciwalergiczne co by go dupa swędziała po wsze czasy!
Jak można coś tak ohydnego skonstruować?! Jeszcze rysunku karawanu tam potrzeba i takiej pozytywki z pieśniami żałobnymi.
No i jak można było coś takiego wybrać?!!!
........
Urodziłam się kwadrans po dziewiątej rano.
Tak niewiele czasu mi pozostało z mojej młodości....
Wkraczam w grono moherowych beretów (skąd ja to wezmę?!), kółek różańcowych (gdzie trzeba się zapisać?!), zrzędliwych bab (to już  chyba mam), wysuszonej skóry, plam starczych, spódnic za kolano, płaskiego obuwia, wzdętego brzucha, szalików na szyję, majtek z golfem  na dupę, szyderczych tekstów w moim kierunku: "babcia z drogi!" lub "stare baby z amnezją nie mają wjazdu na Facebook", itd, itp..
Jak po przekroczeniu pięćdziesiątki ludzie sobie z tym radzą?! Facet zawsze ma odroczone, ale kobita???
Nawet zapić tej rozpaczy się nie da, bo nie mam apetytu na alkohol. Inne używki wzbudzają we mnie odruch wymiotny, włącznie z czekoladą.
Wniosek jest następujący: biada mojej rodzinie i znajomym.
Budzi się bestia....
P.S.
Wiem, że wszystko brzmi sztywno i smętnie, ale czego można się spodziewać od stygnącej materii?!
Ten blog to drętwy prezent dla mnie w tym momencie, ale może stanie się cud i mnie przekręci na prawa stronę. Tą lepsza.

Virginia