Zawiozłam młoda przed ósmą, wróciłam na chałupę, nastawiałam
zupę, zrobiłam i zaniosłam kawę staremu, oraz wywlokłam psa na
spacer w szczere pole.
Godzina ósma rano, a ja na spacerze z
psem!
Oczywiście suczyna po dwóch
kilometrach stanęła dęba i nie chciała dalej. Nie było wyjścia
i musiałam ja zawlec do domu, ale z powrotem zapieprzała ino kurz.
Przebrałam się w nieco lżejsze ciuchy i znów na pole.
Efekt tego był taki:
Taaa! Daaa!
DZISIAJ
ZROBIŁAM 9 800 KROKOW, CZYLI 7 KM!
A to wszystko dlatego, ze wpadłam na
pomysł, żeby jednak przechytrzyć słoneczko i je złapać wtedy,
gdy ono jest! Rano! Jeszcze rozespane, takie co ledwo wstało, wiec
jeszcze nie kumate, iż ta gruba z metra cięta gdzieś się wybiera.
Oczywiście około jedenastej załapało i tak się pogoda spierniczyła, ze
zaczęło lać i wiać na potęgę.
No, ale wała! 💪 Ja w tym czasie
rozprostowywałam kości na kanapie. 😜
Za późno Słoneczko! 😄
Niestety , gdy wieczorem szłam
wystawić śmieci suczyna absolutnie nie chciała ze mną wyjść, bo
straciła zaufanie i pokazała mi co ma pod ogonem. 😼 Ze mną nie wyjdzie jeszcze długo. 😂
Wniosek: spaceruje sama.
P.S.
A poniżej dowód, że na prawdę nie zmyślam, iż okolica jest do dupy.
A poniżej dowód, że na prawdę nie zmyślam, iż okolica jest do dupy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz