wtorek, 25 lutego 2020

Dzisiaj chyba na głowę upadłam.

 Zawiozłam młoda przed ósmą, wróciłam na chałupę, nastawiałam zupę, zrobiłam i zaniosłam kawę staremu, oraz wywlokłam psa na spacer w szczere pole.
Godzina ósma rano, a ja na spacerze z psem!
Oczywiście suczyna po dwóch kilometrach stanęła dęba i nie chciała dalej. Nie było wyjścia i musiałam ja zawlec do domu, ale z powrotem zapieprzała ino kurz. Przebrałam się w nieco lżejsze ciuchy i znów na pole.

Efekt tego był taki:

Taaa! Daaa!

DZISIAJ ZROBIŁAM 9 800 KROKOW, CZYLI 7 KM!

A to wszystko dlatego, ze wpadłam na pomysł, żeby jednak przechytrzyć słoneczko i je złapać wtedy, gdy ono jest! Rano! Jeszcze rozespane, takie co ledwo wstało, wiec jeszcze nie kumate, iż ta gruba z metra cięta gdzieś się wybiera. Oczywiście około jedenastej załapało i tak się pogoda spierniczyła, ze zaczęło lać i wiać na potęgę.
No, ale wała! 💪 Ja w tym czasie rozprostowywałam kości na kanapie. 😜
Za późno Słoneczko! 😄

Niestety , gdy wieczorem szłam wystawić śmieci suczyna absolutnie nie chciała ze mną wyjść, bo straciła zaufanie i pokazała mi co ma pod ogonem. 😼 Ze mną nie wyjdzie jeszcze długo. 😂

Wniosek: spaceruje sama.

P.S.
A poniżej dowód, że na prawdę nie zmyślam, iż okolica jest do dupy. 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz