poniedziałek, 17 lutego 2020

Dorzynania ciąg dalszy.

O rany...

Jak ja czuje się staro. Jestem wrakiem człowieka. Wczoraj jeszcze byłam szczuplejsza, wyższa, mądrzejsza, a dzisiaj demencja, waga zwariowała i artretyzm czyha za rogiem...
Hymmm....
W sumie jak się pomyśli ile głupot nawyrabiałam w swoim życiorysie to demencja nie jest taka zła. Nadwaga to mocniejsze przywiązanie do matki Ziemi, a artretyzm... jest na "a"... Taka ładna literka...
Tylko szkoda, że już nie urosnę i nie zmądrzeję. To niestety równia pochyla.
Gości dzisiaj nie będzie, no bo właściwie od 17 lat nie ma. Nie jestem i nie byłam nigdy zwolenniczką tego by ze względu na moją osobę samolubnie odciągać ludzi od ich codziennych zajęć.
No dobra. Po prostu jestem leniwą krową i nie chce mi się dla nich sprzątać, piec, gotować i stawać na rzęsach w dniu moich urodzin, z przyklejonym uśmiechem na wykończonej twarzy.
Nie jestem też zwolenniczką trąbienia, że coś mi się w tym dniu należy, jakąś estymą, wyjątkowe traktowanie. Przecież to sztuczne, wymuszone i w zasadzie choćby chcieli to nie szczere. Nie łudźmy się: jeden dzień nie stanowi o faktycznym stosunku świata do mnie. I vice versa.
Dzisiaj w planie jest kolacja w gronie bardzo ścisłe rodzinnym. Czyli obeżremy się na noc w restauracji chińskiej.

W ogóle urodzinki rozpoczęły się wystrzałowo. Nie ma co narzekać na brak atrakcji. Pięć minut po dwunastej zaniepokoiło mnie zbyt głośny deszcz z pralni. Okazało się, ze jakiś skorodowany kran ibnął i woda lała się na full zalewając podlogę i piwnicę, w ktorej jest pompa.
Nie ma to jak lodowaty prysznic i trochę zapasów przy hydraulice. Polecam tuz przed zaśnięciem.

P.S.
Z dobrodziejstw starości zapomniałam dodać refluks.

virginia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz